wtorek, 27 maja 2014

Wiosenny Rozruch :)

Witajcie kochane/kochani!


Są dwie korzyści tego, że dawno mnie tu nie było:
1. jest więcej produktów do opisania
2. Mogę pozbyć się torby ze zużytymi już produktami ha ha!

Ostatnio dużo walczyłam z włosami:
W zimie zachciało mi się stylingu, który nie został wykonany zbyt dobrze (a to dziwne gdyż zawsze byłam
zadowolona z fryzjerki, która mi tego "kwiatka" przyprawiła).Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że jednak wszystko co robię z włosami, muszę robić sama.

Koniec gadania czas na recenzję.


Na pierwszy ogień idzie spray podkreślający loki

Styling effect z Joanny.

Nie wiem jak to jest, że większość osób
lubi produkty Joanny i uważa je za dość dobre.
Ja jak widać na zdjęciu nie zużyłam tego produktu zbyt wiele.
Włosy nie były jakoś bardzo podkreślone (nie tyle włosy co skręty)
Fryzura zdawała się być sztywna i przesuszona.
Gdybym chciała na wstępie uzyskać taki efekt to pewnie potraktowałabym włosy lakierem.

Cena: 6 lub 8 zł kupowane dawno więc nawet nie chcę pamiętać :)

Kolejny produkt to Szampon z Alterry
z Macadamią i figą.

Szczerze mówiąc był on jednym z kroków podjętych w kierunku ratowania moich włosów tym, 
co zrobił im styling.  Włosy popuszone, wyglądały sianowato i były spuszone jak u Einsteina.
Jednak w magicznej kombinacji z :
Odżywką z Timotei i Kremem od Marca Anthonego
jakoś zaczęłam doprowadzać je do stanu używalności :)
Szampon dobry, cena dość wysoka bo za tą małą buteleczkę zapłaciłam w rossmanie 9 zł
ale czego nie robi się dla ratowania włosów?
[P.S po kilku butelkach zmieniłam szampon
i przy używaniu tej samej odżywki i kremu efekt nawilżonych
włosów wciąż pozostaje- na szczęście]

Następna w kolejce jest nowość wśród farb z L'Oreal
Prodigy w kolorze 7.40 Cynober.
Kolor od razu po farbowaniu był genialny!
Piękny rudo-czerwony taki jak sobie zamarzyłam.
Ale jakoś szybko się sprał :(
Napiszcie mi w komentarzach czy to tylko mój przypadek
czy faktycznie ostatnio farby tej firmy jakoś dziwnie
krótko trzymają [ w założeniu, że tak jak ja myjecie włosy
co 1-2 dni]

Cena: 34 zł

Jedno z moich osobistych odkryć to odżywka z
Timotei. Kiedyś nie lubiłam tej firmy.
Zdawało mi się, że ich szampony są tępe,
a odżywki przeciążają włosy. Jednak
skusiłam się obietnicą nawilżenia przesuszonych
włosów i zdecydowałam kupić odżywkę
z serii Jericho Rose (na zdjęciu wersja z dodatkiem
olejku z avocado). No i faktycznie fajna sprawa.
Włosy już nawet przy nakładaniu odżywki robią się delitaniejsze
no i w końcu odzyskały swój blask w okolicach korony,
czego nie widziałam przez prawie całą zimę.
Szampony są również godne polecenia. Nie wiem
jak ma się to do innych edycji- ale Jericho Rose polecam!

Cena: 7/8 zł

Marc Anthony Curl Envy, Perfect Curl Cream

Wiele mówić nie muszę Loki+suszarka= szopa
Na szczęście ktoś przewidział, że nie zawsze
ma się milion godzin na to by bawić się
w suszenie głowy suszarką z dyfuzorem.
Pierwsze dwa opakowania Curl Envy kupiłam tak
jak na zamieszczonym zdjęciu w wersji
podróżnej (rossman ok 8/9 zł) żeby sobie
go bezpiecznie potestować.
Włosy faktycznie się nie puszą, skręty są
bardziej posłuszne (ale to też kwestia
mniej lub bardziej dokładnego ugniatania włosia)
Obecnie używam tego kremu w wersji pełnowymiarowej
zapłaciłam ok 34 złotych ale jest bardzo wydajny
i chyba szybciej pozbędę się loków niż tego
produktu :)

Olejek do włosów Schauma
Dobrze wydane 16zł ładnie nawilżał końcówki
oraz nadawał subtelny blask włosom.
Dodatkowym atutem jest to, że nie robi tego
co niektóre olejki czyli nie obciąża i nie ma efetku
tłustych włosów [posklejanych grochowin] gdy nałożycie go
troszkę za dużo. Poza tym przyjemnie pachnie.

Jeśli chodzi o przyjemny zapach. Nie mogę powiedzieć tego
o kolejnym produkcie ze zdjęcia.
Chodzi o Zielone serum na zniszczone końcówki z
Avon. Cena nie wygórowana ok 13 zł jeśli się nie myle.
Ale zapach. Cóż gdy się nakłada to serum, to tak
jakby wąchać kogoś kto jest na poważnym kacu.
Sam alkohol pomieszany z wczorajszym hamburgerem- taki
klimat. No i jest na tyle wodnisty, że jego wydajność też kuleje.
Jednak polecam olejki i sera, których konsystencję
możecie sprawdzić w sklepie przechylając buteleczkę.


Coś dla ciała coś dla twarzy

Jak widać, zużycie pełną parą, nie tylko w produktach do włosów.

W końcu miałam tyle odwagi by dokończyć mój żel pod prysznic z The Body Shop [wciąż ubolewam nad zamknięciem sklepu w Bydgoszczy]. O tym jak pięknie pachnie rozwodzić się nie muszę. Mam tylko jedno zastrzeżenie. To faktycznie jest żel pod prysznic, a nie żel do kąpieli. Co za różnica? W wannie zmywa się go ze skóry nieco gorzej niż pod bierzącą wodą lecącą ze słuchawki prysznica :)

Jak się kąpać to na całego! Zużyłam również żel z Oryginal Source o zapachu ananasa, który dostałam 
razem z marcowym Shinyboxem. Zapach fajny, cena przystępna bo jakieś 9zł więc tragedii nie ma. Jak tylko skończę mój obecny żel, poszukam właśnie tego zapachu ananasowego, bo nie dość, że pachnie jak lizaki chupa chups to pasuje mi właśnie do okresu wiosenno-letniego. No i wydajność też jest zadowalająca :)

Całkiem dobry demakijaż oczu zapewnia mi ostatnio Garnier Essentials. Zawsze spotykałam się z problemem uczucia pieczenia i efektu spuchniętych oczu. Nie ważne czy używałam oliwy z oliwek czy jakiegoś bardzo delikatnego płynu do demakijażu oczu, kończyło się to zwykle tragedią.
Ale po wielu miesiącach walk ze zmywaniem mojego eyelinera wodą [co zajmowało mi kupę czasu] postanowiłam, że dam jeszcze jedną szansę płynom do demakijażu oczu.
Garnier jest fajny, bardzo delikatny i uważam, że gdy stosuje się go zgodnie z zaleceniami- to bardzo dobrze radzi sobie z najbardziej wyrazistym/ciemnym czy zwałkowanym makijażem oczu :)
Cena wacha się od 13 do 14 złotych w zależności od drogerii - czasami można go też wyhaczyć za 9 zł więc bądźcie czujne :)

Astor perfect stay 24h - korektor.
Używałam do pod oczy, jako bazę pod cienie i agenta do zadań specjalnych [wypryski].
Troszkę ciężki jeśli chodzi o opcję pod oczy, ale krycie miał dobre. 
Niestety obecnie dałam się namówić na jakiś badziew z Inglota [chodzi o konkretny korektor nie o całą markę] więc muszę go zużyć zanim wrócę do astora lub odnajdę jakiś nowy, dobry korektor.
Zaletą były też jasne kolory w palecie [ach my bladziochy!]
Cena: 34 zł

Puder z MaxFactor- to najstarszy i najbardziej klasyczny puder z MaxFactora. Zazwyczaj w ciemnym, czarnym opakowaniu ja akurat kupiłam go w edycji urodzinowej, którą zrobili na złoto.
Jedyny problem był taki, że nie mieli mojego ulubionego transparentnego, więc pod koniec zimy najjaśniejszy puder z wersji kolorowej był dla mnie za ciemny [zawsze kupujcie troche jaśniejszy puder, bierzcie pod uwagę to, że z upływem godzin fluid i puder się stapiają a fluidy lubią zmieniać barwę na nieco ciemniejszą, bardziej różową lub pomarańczową w zależności czy wybrałyście odcień ciepły czy zimny].
Minusem tego jak i ciemnego opakowania jest to, że nadruk bardzo szybko się ściera i wygląda to nieestetycznie. Sam kosmetyk jest dobry, jeden z lepszych pudrów jakie miałam (po kilku testach innych zawsze wracam do niego- no chyba, że znajde coś lepszego, kto wie :) )


To wszystko moi drodzy, proszę o uzbrojenie się w cierpliwość,
gdyż stwierdziłam, że najlepsze testy to te- gdy uda mi się zużyć coś do cna. 

Buziaki :* 
M