sobota, 9 maja 2015

Testy i ulubieńcy część 2.


W tej części skupię się na zakupionych w kwietniu produktach do pielęgnacji ciała i włosów.

Włosy:


Wciąż łudzę się, że zapuszczę długie, piękne włosiska. Dlatego w obecnej fazie wzrostu moje grube włosy są za ciężkie do posiadanej długości. Z tej przyczyny kolejne tygodnie w pielęgnacji włosów opatrzone będą naciskiem na volume! Postanowiłam kupić kosmetyki dodające objętości, by odbić włosy od nasady.

Pierwszy kosmetyk to Isana professional power volumen shampoo. Zakup tego szamponu był czystą improwizacją. Szukałam czegoś dodającego objętości ale trochę się już znudziłam szamponami Nivei i Garniera. Wybrałam Isanę choć powiem, że nigdy nie darzyłam tej marki zaufaniem (nie wiem czemu zwykłe uprzedzenie). Przy pierwszym użyciu od razu zrozumiałam, że moje życie było takie skomplikowane. Jak mogłam żyć, używając szamponów w twardych, plastikowych opakowaniach? Tuba szamponu Isany jest bardzo miękka co daje mi pewność, że zużyję kosmetyk co do ostatniej kropli bez rozcinania opakowania jak w innych kosmetykach tego typu. Dobrze się pieni i domywa włosy. Trochę podnosi moje włosy, więc w przypadku cienkich włosów, które pewnie są tu targetem, powinien się sprawdzić. Cena ok. 10 zł

Drugi kosmetyk, również z serii volume to odżywka Aussie- aussome volume conditioner. Bardzo lubię kosmetyki Aussie za zapach i miękkość jaką zapewniają moim włosom. I fakt, że nigdy ich nie obciążyły. Jedyne minusy to cena, która jest nieco przesadzona jak na kosmetyk, który kupuje się zdecydowanie często; drugi minus to opakowanie. Na pewnym etapie zużycia, bardzo ciężko jest wycisnąć odżywkę z twardego opakowania, ja przelewam sobie wtedy kosmetyk do opakowania po maseczce z Organique, ale płacąc 20 zł zdecydowanie nie powinnam musieć tego robić.

Ostatni kwietniowy zakup w kategorii włosy to nowy zapach suchego szamponu batiste- floral essecnes. Bardzo delikatny, przyjemny zapach. Zwykle Batiste'a używam w dni, gdy muszę tylko skoczyć do supermarketu po jedzonko i daję odpocząć włosom od płukania i szorowania. Drugie zastosowanie to uniesienie włosów po całym dniu jeśli czeka mnie jeszcze jakieś wieczorne wyjście, a nie ma czasu na mycie głowy- jest to super alternatywa! :) Cena ok. 16 zł/ rossmann

Ciało:


Jeśli chodzi o ciało to wszystkie kosmetyki dostałam od mamy, która w kwietniu odwiedzała moją siostrę w Anglii. Na mojej wishliście był Soap & Glory, o którym słyszałam same dobre rzeczy, a przy ostatnim wyjeździe zupełnie o nim zapomniałam.
Tak więc dostało mi się pakiet Soaper Woman, na który składa się myjka, żel pod prysznic Foam Call i masło do ciała Butter Yourself. Oba kosmetyki bardzo ładnie nawliżają, masło szybko się wchłania, mają świetne opakowania (w grafikach firmy można się zakochać) i całkiem przyjemny zapach. Jeśli już mowa o zapachu to jest on w stylu tutti-frutti jednak trzeba się do niego troszkę przyzwyczaić, po kilku zastosowaniach z łatwością odkryje się ukryty w nim urok.

Masełko czekoladowe z The Body Shop to łatwiejszy w zdobyciu łup jeśli chodzi o Polskę. Ostatnio allegro jest zalewane produktami z TBS, więc jeśli nie macie w swoim mieście sklepu stacjonarnego, to internet może wam posłużyć pomocą.
Masła z TBS lubię za ich treściwość, już po jednym użyciu (jeśli zapomnę o smarowaniu się czymkolwiek) widzę poprawę w napięciu i nawodnieniu skóry. Dodatkowy walor to długotrwały zapach. Obecnie dobijam opakowanie z truskawkowym masłem i muszę powiedzieć, że nasza sypialnia właśnie nimi pachnie. Jest jedna rzecz, do której mogę się przyczepić, chodzi o wchłanianie się masła. Bardzo długo zostaje na skórze i dość mocno się lepi, więc nie polecam nakładania polarowego szlafroka po użyciu tego masła, gdyż skończycie oblepione niteczkami i innymi czartami, no i jeśli na drugi dzień planujecie zakładać rajstopy, również polecam ominięcie smarowania nóg, nie wiem czy to wina powłoczki jaką zostawia na skórze masło, czy może zachowuje się tak dobrze nawilżona skóra, jednak opór był nieziemski i chyba wolę sobie zaoszczędzić takiej gimnastyki w przyszłości. Poza tym minusem, masła z TBS kocham i pewnie często będę do nich wracać :)

To wszystko jeśli chodzi o dzień dzisiejszy. Mogę wam zdradzić małą tajemnice. Wyhaczyłam na allegro „paluszkową” wersję Glov. Planuję sprawdzić jak radzi sobie z różnymi tuszami, eyelinerami i makijażami. Czy faktycznie woda i kawałek ściereczki mogą się okazać lepsze niż płyny do demakijażu i płatki kosmetyczne? Zobaczymy!

Ściskam Was bardzo gorąco i przesyłam moc pozytywnej energii :)

Ciocia Owca- Martyna.  

2 komentarze:

  1. ten glove to jakies husteczki do demakijażu ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to rodzaj materiałowej ściereczki, której sekret tkwi w kształcie włókien, ma dokładnie zmywać makijaż jedynie z pomocą wody! Obiecujące :)

      Usuń